poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 21

Obudził mnie szelest przewracania stron w książce. Przetarłam oczy piąstkami jak małe dziecko. Usiadłam na łóżku i zobaczyłam Weronikę i Karolinę. Dziewczyny poderwały się z foteli podeszły do mnie i czule przytuliły. Do moich oczu napłynęły łzy.
-Nigdy więcej przed nami nie ukrywaj czegoś takiego- wyszeptała przez łzy Weronika.
-Jesteś naszą siostrą. Martwimy się o ciebie- dodała Karolina- i nie pozwolimy ci przegrać tej walki.
-Dziewczyny....dziękuję wam, że jesteście teraz ze mną.- powiedziałam wtulając się w moje wariatki. Z nimi potrafiłam przejść przez życie zawsze uśmiechnięta. Brakowało mi głupawek i zboczeństw Karoliny oraz nie ogarniętej, lecz pitrafiącej dopasować się do każdej sytuacji Weroniki. My trzy razem to mieszanka wybuchowa. Każda inna, lecz nierozłączne na zawsze.
-Martyna...-zaczęła nieśmiało Karolina
-Hmmm?
-No powiedz jej- pospieszała Weronika.
-Już już...pamiętasz Martę?
-Jak mogłabym zapomnieć. Przyjaźnię się z nią...co prawda kontakt nam się urwał, ale jest naprawde mega pozytywnym człowiekiem. Wie...a raczej wiedziała o mnie wszystko, a co?
-Chciała byś odnowić z nią kontakt?- Karolina nie przestawała
-Pewnie, że tak...ale jak wygram walkę z nowotworem i włosy mi odrosną.
-Karolina...może ja powiem jej to najistotniejsze?-przerwała Weronika- więc rozmawiałyśmy z Martą....i pamiętasz pana M?
- Ciężko zapomniec...nie wyszło nam i mam Geo a ciooooo?
- No właśnie...on nie przestał cię kochać- na te słowa mimowolnie się uśmiechnęłam. Uświadomiłam sobie, że ja też wciąż coś do niego czuję. Wyjechałam do UK bez pożegnania i to zerwanie na skype...cóż...był starszy 18 lat, ale to się dla mnie nie liczy...lecz liczy się tylko to co do niego czuję. To on mi pomógł w próbacz samobójczych. Ale co...miałam zaprzepaścić dla niego te wsztkie piękne chwile z George'm...przecież za kilka miesięcy na świat przyjdzie mały pan Shelley. Mam nadzję, że to chłopczyk...Zaplanowałam mu już całą przyszłość....emmm STOP Martyna...nie o tym teraz myślisz. Krok w tył. Wracamy do rozdarcia....więc to George był zawsze przy mnie. Nie wliczając moich dwóch pięknych sióstr brunetek. One to już wgl....przed nimi też się nic nie ukryje. Są jak rendgen. Prześwietlą człowieka na wylot...ale za to je kocham.
-Martyna żyj- krzyknęła mi do ucha Karolina
-No przecież zyję, ale cudów nie wymagaj. Nie będę twz tańczyć makareny czy harlem shake'a.
-Kocham te wasze rozmowy- zaśmiała się Weronika.- i nie myśl sobie, że tak szybko się nas pozbędziesz. My tu z tobą zostajemy i będziemy cię wspierać.
-Dokładnie dokładnie. Sięgmiemy miecze i odrąbiemy temu rakowi jaja...chyba że to babka to odrąbiemy jej...Weronika co jej odrąbiemy...
-Karolina...to nie te raki które są na plaży- uświadomiła ją Weronika.
-Wiem, ale lubie odrąbywać komuś jaja....-dodała.
-Siostry...ja idę na chemioterapię, a wy...emmmm bądźcie sobą.
- Dasz radę- Weronika posłała mi promienny uśmiech...
-Wiem...mam dla kogo.- uściskałam je i wyszłam.